top of page
Kaś

„Wieloryb” – fenomenalny i długo wyczekiwany powrót Brendana Frasera - recenzja spoilerowa

Po fenomenalnych reakcjach na film "Wieloryb" na festiwalu w Wenecji oraz Toronto, produkcja trafiła również i do nas.

Niektórzy, dzięki członkostwu Unlimited w Cinema City, mogli wybrać się na seans już miesiąc przed oficjalną premierą.

Nam również się udało i chciałabym się podzielić swoimi spostrzeżeniami, które jednak są spojlerowe, więc z góry ostrzegam :)


Charlie (Brendan Fraser), chorobliwie otyły nauczyciel angielskiego, dający lekcje pisania, zmaga się z własnymi demonami.


Poznajemy bohatera, który podczas kursów online nie włącza kamerki, aby nie odstraszyć swoich studentów, z powodu ogromnej nadwagi nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach, a jego ciśnienie krwi szybuje w taki sposób, że praktycznie w każdej chwili mamy przestrach o jego dalsze losy.

W tej ciężkiej wędrówce pomaga mu Liz, pielęgniarka i przyjaciółka, która dogląda i opiekuje się mężczyzną.


Dosyć szybko odkrywamy, co było powodem doprowadzenia się do takiego stanu głównego bohatera. Dowiadujemy się również, że w przetrwaniu swoich gorszych momentów i zwątpienia, Charliemu pomaga czytanie i powtarzanie, znanego już na pamięć, eseju analizującego w specyficzny sposób lektury "Moby Dicka".


Film rozgrywa się na przestrzeni tygodnia, podczas którego względny spokój Charliego przerywają spodziewane i nie do końca spodziewane wizyty. W międzyczasie poznamy parę dodatkowych osób, które jeszcze bardziej otworzą nam oczy na reakcje ludzi na otyłość i wygląd zewnętrzny.


Darren Aronofsky od razu wrzuca nas w poczucie swego rodzaju klaustrofobii. Przez większość czasu przebywamy w dusznym salonie głównego bohatera, który zalega na kanapie obżerając się lub prowadząc zajęcia, momentami również widzimy inne pomieszczenia – typowo przystosowane do życia takiej osoby.

Warto zaznaczyć, że scenariusz powstał na podstawie sztuki teatralnej.

Jednak, co jakiś czas kamera, ukazuje nam widok mieszkania z zewnątrz, dając swoisty powiew świeżości, który jednocześnie jest mocniejszym zaakcentowaniem utkwienia w miejscu.

Reżyser, znany m.in. z "Requiem dla snu", fenomenalnie potrafi przedstawić wszelkiego rodzaju traumy i problemy w taki sposób jak wygląda to w rzeczywistości, bez koloryzowania czy umniejszania im.


Każdy z główniejszych bohaterów, którzy przewijają się w tej produkcji jest po wielu przejściach. Każdy ma różne traumy, które stara się przepracować i rozwiązać. Niestety większość jest okupiona wstydem, gniewem i żalem, które wzrastają i maleją z biegiem czasu oraz kolejnych rozmów i wyjaśnień.

W wielu momentach można prawie poczuć ten niewyobrażalny ból, z niektórymi możemy się również utożsamiać, choćby w przypadku straty bliskiej osoby. Wszechogarniający smutek i samotność są na równej szali z optymizmem pojawiającym się u Charliego.


Warto przypomnieć, że rola Frasera od początku była dosyć kontrowersyjna dla niektórych ludzi. Wytaczano argumenty jakoby lepiej sprawdził się w tej roli ktoś, kto faktycznie jest gejem i jest otyłą osobą, bo kto lepiej oddałby całokształt tej postaci, a nie dokładanie specjalnego kombinezonu, który dodawał aktorowi około 200 kg więcej oraz dodatkowe protezy na twarz.


Po seansie zdecydowanie się nie zgadzam z powyższym – Fraser po latach zaniku ze świata filmu znowu pokazał na co go stać i dał z siebie 100%.

Wspomniany kombinezon, protezy na twarz wykonane w druku 3D, ukazanie wysiłku jaki wkłada w próby poruszania się, rzężenie podczas oddychania i potliwość idealnie rezonuje ze spokojem w oczach, wyrozumiałym tonem głosu, mimiką i gestykulacją.


Dodatkowo ukazanie nastoletniego buntu, rozterki między skrytą głęboko miłością do ojca a odrazą za porzucenie, przez Sadie Sink, prosi się o kolejne nagrody. Młoda aktorka, znana głównie ze „Stranger Things” być może dzięki temu filmowi rozkręci jeszcze bardziej swoją karierę aktorską.


Film krąży wokół mocno kontrowersyjnych tematów: seksualność i religia, które w większości jednak są tematem tabu.

Wspaniały, ludzki aż do bólu, film. Darren Aronofsky nie potrzebuje ogromu efektów wizualnych, aby przekazać to, co najważniejsze.


Po latach nieobecności i zawirowaniach w życiu osobistym i zawodowym, Fraser powraca z przytupem. Po seansie "Wieloryba" jeszcze bardziej rozumiem fenomen 6-minutowych owacji na stojąco po premierze filmu na festiwalu w Wenecji.


Jest to kolejny film Aronofsky'ego, z którego można wyciągnąć mnóstwo wniosków, a motywem przewodnim w głowie powinno pozostać, że niezależnie od czegokolwiek: „jest się niesamowitym”.




Comments


bottom of page